Archiwum 17 kwietnia 2009


kwi 17 2009 frajerkos
Komentarze: 0

Miasto powoli kładło się do snu. Kolorowe lampiony zaczęły powoli przygasać, magia przeznaczona na ich działanie powoli się wyczerpywała. Festyn w Lidrall dobiegał końca. Jeszcze tylko następny dzień miał owocować w huczną, jak zapowiadano zabawę, po czym wszystko miało wrócić do zwyczajnej, sennej normy.
Jednak dzisiejszej nocy nie całe miasto ułożyło się do snu...

Dexon siedział na daszku niewielkiego domu, będącego sklepem i czyimś mieszkaniem w jednym i patrzył w gwiazdy. Ta noc miała być dla niego swego rodzaju odpoczynkiem. Wcześniej tego dnia wrócił ze swej ostatniej misji. Postanowił póki co odpocząć i nieco zwolnić tempo życia. Praca najemnika pozwoliła mu nagromadzić pewne... oszczędności, które teraz spoczywały bezpiecznie w banku królewskim, i które pozwoliły by mu przetrwać wiele dni bez kiwnięcia palcem.
On jednak nie potrafiłby tego zrobić. Wiele razy próbował porzucić dawne życie, ono jednak zawsze wracało jak bumerang, stając się aktualnym życiem. Ryzyko nigdy nie było dla niego czymś nowym... Od urodzenia ryzykował. Jego wioska spłonęła po ataku Dzikich, n zaś, samotny Mroczny elf musiał uciekać... i nieopatrznie trafił na tereny Wysokich elfów...
Jednak przeżył. Przez wiele lat jako niewolnik nabierał siły, po czym uciekł i po wielu, mniej lub bardziej udanych przygodach, trafił tutaj, do Lidrall, miejsca, gdzie nawet Mroczne elfy mogły cieszyć się cisza i spokojem. Wiele razy chciał wrócić do domu, bądź nawet wyemigrować na Silven, do nowej ojczyzny Mrocznych, której jednak nigdy nie uznawał za dom... Tak więc pozostawał tutaj, w Lidrall, gdzie miał już reputację jednego z najlepszych najemnych łowców nagród. I tak też trafił na ten daszek, zastanawiając się, ile wytrzyma bez walki. Dwa dni? Może nieco więcej...
Nagle na ulicy, tuż pod nim zapanowało poruszenie. Wychylił się ostrożnie poza krawędź daszku, by obserwować sytuację.
Ze sklepu, na którego daszku aktualnie rezydował wybiegł jakiś mężczyzna, człowiek, trzymając się za krwawiące ramie. Czekało na niego trzech innych ludzi, ubranych jakby szli na wojnę. Zaczęli się przekrzykiwać i wygrażać sobie, a do uszu Dexona doszła taka rozmowa...
- Ty! – krzyknął mężczyzna z zakrwawiona ręka, do jednego ze stojących naprzeciwko niego wojowników. – Przez ciebie mi to zrobił!
- Uspokój się – odparł spokojnie mężczyzna. – Widziałeś go? Wiesz jak wygląda?
- Taaa, widziałem – głos krwawiącego coraz bardziej zakrawał o glos szaleńca. – Trudno nie zauważyć! Wielkie bydlę, wziął się tutaj nie wiadomo skąd!
- Użył teleportacji... – powiedział ciszej milczący dotąd mężczyzna. – Jest gorzej niż myśleliśmy...
- Powinniśmy coś z tym zrobić, zanim kogoś zaatakuje – tym razem w głosie pierwszego wojownika dało się słyszeć nutkę strachu.
- Nikogo nie zaatakuje! Na razie... Sami kazaliśmy mu tutaj przyjść, pamiętasz? Zaatakował bo się przestraszył, pewnie dlatego, że zamiast nas zobaczył tego głupca...
- Tylko nie głupca – piskliwie wrzasnął okrwawiony. Odchrząknął i kontynuował nieco spokojniej. – Ten... To coś zostawiło dla was mały upominek. Mam to w środku... Na ladzie... – w tym momencie osunął się na ziemię. Zapewne zemdlał z powodu utraty krwi.
- Bierz go za nogi – zakomenderował pierwszy wojownik. – Ja biorę za ręce. Musimy zanieść go do środka, zanim ktoś nas zobaczy…
Jak na komendę Dexon usunął się dalej w stronę środka daszka. Nie wiedział, co tu się dzieje, jednak nie podobało mu się to. Mężczyźni zawlekli do środka nieprzytomnego rozmówcę, a po chwili jeden z nich wrócił z drewnianym kubłem pełnym wody. Spłukał ślady krwi, które wraz z mętną wodą popłynęły w dół ulicy, rozejrzał się w prawo i w lewo, po czym wrócił do sklepiku.
Dexon siedział na daszku jeszcze przez jakiś czas, jednak nic się nie wydarzyło. Zeskoczył na ulicę i zajrzał przez szybę wystawową sklepiku, na której aktualnie znajdowało się całe mnóstwo różnego rodzaju wytworów z czekolady, jednak w ciemności nie mógł dojrzeć, co dzieje się w środku. Był za to pewien, że w tej ciemności nikogo nie ma. Mężczyźni musieli opuścić sklepik tylnym wyjściem. Przeklął się w myślach za to, ze nie zauważył ich ucieczki po czym włożył ręce do kieszeni grubego płaszcza, który zakrywał pochwę z jego misternie wykonanym mieczem, po czym ruszył w chłód nocy bijąc się z myślami…

Ostatni dzień karnawału był rzeczywiście tak huczny, jak to zapowiadano. Niemal wszystkimi ulicami miasta szły wielkie, kolorowe parady, dziś żaden z mieszkańców nie pracował, wszyscy za to wyludnili się na ulice by brać udział w zabawie.
Dexon, który niemal całą noc spacerował po mieście obudził się późnym popołudniem w zajeździe „Czarny kruk”. Nie żałował zbytnio, że opuści karnawał, gdyż ten niezbyt go bawił po tym, jak w kilka lat wcześniej prawie udusił go mężczyzna, którego ścigał i to na oczach tłumów. Wymeldował się u znanej mu dobrze z wielu pobytów tutaj recepcjonistki po czym ruszył ulicami miasta. Nogi same go zaniosły do maleńkiego sklepiku, koło którego odbywały się zdarzenia zeszłej nocy. Musiał przetrzeć oczy ze zdumienia, gdyż nie wierzył w to, co widział. Wyroby czekoladowe, jak głosił szyld, który zeszłej nocy umknął uwadze najemnika z powodu ciemności, dosłownie zniknęły. Szyba wystawowa została wyjęta, lub wybita (stawiał na to drugie) i zastąpiona szeregiem desek pozbijanych w całość. Na deskach ktoś nabazgrał czarną farbą „strzeż się wilka”. emona aż dreszcz przeszedł, gdy zobaczył ten napis. Był to zapewne jedynie wybryk jakiegoś chłopaka z okolicy, któremu w nocy (już po jego odejściu stąd) nudziło się szwędanie po ulicach, jednak napis… Strzeż się wilka.
Nagle najemnik przypomniał sobie pierwsze dosłyszane słowa krwawiącego mężczyzny. „Ty! To przez ciebie mi to zrobił!”… Strzeż się wilka…
Dreszcz, który przeszedł mu po ciele wybudził go z zamyślenia. Za jego plecami szedł właśnie pochód pięknych tancerek, Mrocznych emon, który podziwiało wielu mężczyzn (oraz kilka zawistnych kobiet o kwaśnych minach, czekających na swych mężów), jednak dla emona to mógł być równie dobrze przemarsz pogrzebowy. Liczyły się tylko te słowa… „Strzeż się wilka”.

Nie minęło wiele czasu, nim Dexon zorientował się, ze jest śledzony. Gdy tylko odszedł od sklepiku, skręcił w wąską uliczkę i nie przeszedł kilku kroków, gdy zauważył cień swego prześladowcy, bezszelestnie ciągnący za nim. Schylił się, pozorując zawiązywanie sznurowań na butach i dyskretnie odwrócił do tyłu. Ten, który szedł za nim szybko uskoczył w małą alejkę, po której obu bokach znajdowały się małe domki mieszkalne. Jednak nie na tyle szybko, by najemnik nie dojrzał jego twarzy. To był cichszy z wojowników, który poprzedniej nocy brał udział w zajściu przed sklepem. Ten sam, który kubłem z wodą zatarł za nimi ślady. Czegokolwiek chciał… nie miał dobrych zamiarów.
Dexon jednak nie bał się. Wiedział, jak sobie z takimi radzić. Podniósł się na równe nogi i szybko ruszył przed siebie. Przy najbliższym zakręcie uskoczył w alejkę po prawej stronie, jakby zaraz miał zamiar rzucić się do biegu, jednak tylko przylgnął do ściany i czekał. Nie minęła krótka chwila, gdy jego prześladowca ruszył biegiem za nim, spodziewając się, ze po wejściu w alejkę po prawej Dexon będzie już daleko. Najemnik podłożył mu nogę i zdumiony mężczyzna wyłożył się jak długi.
Silne ręce podniosły go na nogi i wykręciły jego ręce do tyłu.
- Kim jesteś – zapytał cicho Dexon. – Dlaczego mnie śledziłeś?
- Czego chciałeś w tamtym sklepie – odparł pytaniem na pytanie wojownik.
- Tutaj ja pytam, a ty odpowiadasz – powiedział twardo najemnik, jednak tamten wciąż milczał. Dexon westchnął. – Spróbujemy inaczej. Czego chcieliście – ty i twój kumpel od tego człowieka z krwawiącą ręką?
- Nie zrozumiesz tego. Sam nie wiesz w co się wpakowałeś.
- Więc może ty mi powiesz?
- Prędzej zginę...
- Kto za tobą stoi – najemnik był już mocno poirytowany. Nie dość, że musiał przerwać taki piękny odpoczynek, to jeszcze ubabrał się w jakąś grubszą aferę...
- Nie zrozumiesz tego... To zbyt potężni i wpływowi – krzyknął, gdyż Dexon mocniej wykręcił mu rękę.
- Słuchaj, nie mam całego dnia na tą miłą pogawędkę. Więc albo powiesz mi, kto za tobą stoi, albo... – nie zdążył dokończyć groźby, gdyż otrzymał mocny cios w tył głowy. Puścił swego „rozmówcę”, oczy zaszły mu mgłą, osunął się na kolana.
Ostatnie co usłyszał, to śmiech tamtego... Otrzymał mocnego kopniaka w klatkę piersiową i osunął się na podłogę. Zemdlał...

Gdy Dexon się obudził był pewien tylko jednej rzeczy – nie było dobrze. Siedział przywiązany do małego, drewnianego krzesła. Wciąż czuł na plecach, pod płaszczem swój miecz, więc zapewne ci, którzy go porwali, czuli się pewnie. To, co go obudziło, sprawiło, że się skrzywił. Strumień lodowatej wody wylanej prosto na twarz mógłby w każdym wzbudzić negatywne uczucia. Otrząsnął twarz z wody, a miejsce, w które go uderzono zapulsowało bólem. Rozejrzał się wciąż zamglonym wzrokiem po pomieszczeniu, w którym go przetrzymywano.
Był to mały pokój bez okien, zapewne jakaś piwnica, zupełnie pusty, nie licząc kilku lamp napędzanych słabą magiczną aura, powodującym, że wszystko wokół świeciło na niebiesko oraz drewnianych drzwi naprzeciwko miejsca, gdzie stało krzesło. Oprócz niego w pomieszczeniu znajdowały się trzy osoby. Pierwszą był oczywiście wojownik z poprzedniej nocy, ten, który go śledził. Wciąż rozcierał nadgarstki w miejscu, gdzie Dexon trzymał je, wykręcając je do tyłu, więc od czasu jego omdlenia minęło naprawdę niedługo. Drugim osobnikiem był oczywiście drugi wojownik i najemnik mógłby się założyć, ze to właśnie od niego otrzymał cios w potylicę. On też trzymał wiadro, z którego wyleciała zimna woda, do złudzenia przypominające to, z którego zeszłej nocy zacierano ślady krwi, być może nawet to samo.
Trzeciego osobnika widział Dexon po raz pierwszy w swoim życiu. Domyślił się, że to ich dowódca. Podobnie jak towarzysze był ubrany w lekką, skórzaną zbroję, zaś na plecach miał zawieszony długi topór (dopiero teraz najemnik odnotował fakt, iż pozostali maja na plecach miecze półtoraręczne). On jednak czymś się wyróżniał z tej trójki. Być może to zdecydowany, wręcz władczy wyraz twarzy, może spokojne i zimne oczy, Dexon nie wiedział. Wiedział jednak, że nie chciałby stanąć na drodze temu człowiekowi, jeśli by nie musiał.
Przemoczony płaszcz ciążył niemiłosiernie. Najemnik, zmęczony i słaby, chciał tylko jednego – wydostać się stąd.
- Witaj – powiedział dowódca całej trójki. – Skoro już się przebudziłeś...
- Ta – parsknął Dexon. – Jasne.
- Nieważne... Domyślam się, że tak jak i my nie odczuwasz przyjemności z siedzenia tutaj. Tak więc zacznę bez ogródek. Kim jesteś? Skąd się wziąłeś przy sklepie. I przede wszystkim... Co wiesz o wilku?
- Po kolei drodzy panowie – najemnik niespiesznie nabrał powietrza i zaczął. – Obawiam się, że odpowiedź na pierwsze pytanie nie jest wskazana w mojej sytuacji, jako że dałaby wam pewną przewagę. Wy znalibyście mnie. Ale ja was nie.
- Bez sztuczek – syknął wciąż rozcierający rękę mężczyzna.
- Na drugie pytanie... – ciągnął Dexon nie zważając na ten przerywnik. – Mogę odpowiedzieć, że znalazłem się tam przypadkiem... Ale i tak mi nie uwierzycie. A co do trzeciego pytania... Nie wiem nic o żadnym wilku – po czym dodał jeszcze niewinnie. – Mogę już iść?
- Istotnie sprytny z ciebie człowiek – powiedział przywódca tamtych. – Jednak wiedz, ze naszym zamiarem nie było wyrządzenie ci krzywdy... Po prostu chcemy dowiedzieć się kim jesteś.
- Nie chcieliście mojej krzywdy, tak? To po co ten koleżka – wskazał ruchem głowy wojownika, który wciąż trzymał puste wiadro – zaszedł mnie od tyłu i łupnął w głowę? I czemu jestem związany?
- Nie sądzę, by to było naprawdę nęcące cię pytanie. To oczywiście tylko względy bezpieczeństwa. Po tym co zrobiłeś naszemu... koledze, chyba sam rozumiesz, że nie mogliśmy podać ci herbaty i porozmawiać przy stoliku do kawy. Myślę jednak, że chcesz się dowiedzieć kim jesteśmy... i z niezmierną radością musze ci powiedzieć, że moi przełożeni zgodzili się, byśmy wyjawili ci ten szczegół... Należymy do organizacji Czarny Kruk. Wbrew pozorom nie jesteśmy tajnym zrzeszeniem, w niektórych sytuacjach jednak wolimy się nie wychylać... Tak jak teraz. A więc, żeby dopełnić honorów. Jestem Korlach. Ten tutaj – wskazał na mężczyznę z wiadrem. – To Golkin. Trzeci kolega to Zan. A więc... To chyba pora, byś i ty się nam przedstawił.
- Taaa – Dexon zastanowił się, po czym rzekł. – Jestem najemnikiem... nazywam się Dexon.
- Wspaniale, widzę, że robimy pewne postępy. Nie wiem jak znalazłeś się przy tamtym sklepie... i co wiesz o wilku, jednak z pewnością spadasz nam z nieba.
- To znaczy?
- Hmm, wszystko w swoim czasie. Wiesz, gdzie teraz jesteśmy?
- Nie... – umysł Dexona zaczął pracować na wysokich obrotach. Nie mogli być daleko od miejsca zdarzenia... A jednocześnie na tyle daleko, żeby Korlach zdążył dołączyć do pozostałej dwójki, oraz odebrać wytyczne co do ujawnienia się przez nim. – Wiem za to, że nie jest to przypadkowe miejsce. Wiem też, że.. że to wasza baza.
- Brawo! Widzę, że jesteś nie tylko sprytny, ale i inteligentny, a to rzadka cecha, zwłaszcza wśród... najemników. Jesteśmy w piwnicy domu pewnej starej wdowy... Mojej bezpośredniej przełożonej, która kieruje operacją „Wilk”... Wdowa ta nazywa się Kira i czeka na górze. Zapewne będzie zadowolona z wyniku naszej rozmowy... Nawet jeżeli nie zgodzisz się na nasze warunki, nie będziesz miał daleko do... dokądkolwiek się udasz. Jesteśmy teraz kilka kroków od zamkniętego sklepu z czekoladą.
- Tak, naprawdę wspaniale, ale... Czy ktoś mógłby mnie rozwiązać?

Krótką chwilę później siedzieli już w przytulnym salonie, w wielkich puchowych fotelach naprzeciwko palącego się kominka. Mówiąc siedzieli mam na myśli Dexona, Korlacha i wdowę Kirę, jako że pozostałą dwójka już się ulotniła. Zdjął przemoczony płaszcz i teraz jego rozmówcy z zaciekawieniem przyglądali się jego mieczowi.
Kira okazała się Mroczną elfką. Wysoka, o inteligentnym wyrazie twarzy, sprawiała wrażenie doświadczonej życiem, bo tak zapewne było.
- No – zaczęła kobieta. – Widzę, ze mimo nieco barbarzyńskich metod zachowałeś się roztropnie, za co jestem ci wdzięczna, i możemy przejść do rozmowy na nieco innej płaszczyźnie.
- Mnie również jest miło, ale... o co tu w ogóle chodzi?
- Hmm, chyba pora, żeby odkryć przed tobą wszystkie karty. Wiedz, że cokolwiek postanowisz, masz wolny wybór. No, zaczynajmy...
Nasza organizacja zazwyczaj działa jawnie. Jesteśmy typowym zrzeszeniem, jednak nie na tyle odważnym by nazwać się gildią. Każdy, kto wstępuje w nasze szeregi, działa dobrowolnie i zawsze może odejść. Cała organizacja podzielona jest na kilkanaście sektorów, z których każdy działa niezależnie i każdy ma „swoją działkę”
Nasz sektor, który tworze ja i tych trzech... przemiłych panów – w tym miejscu Korlach chrząknął znacząco – ma aktualnie dość nietypową i... nieco brudną robotę. Mało tego, zadanie nas przerosło. Ale od początku...
Kilka dni temu do naszego miasta zawitał dziwny mag... przedstawiał się jako Ignatius. Cały czas chodził w płaszczu z kapturem i wypytywał o pewnego człowieka... Człowieka, który należał do naszej organizacji. Nazywał się Dulon. W końcu skontaktowali się ze sobą... ale o dziwo Dulon nic nie wiedział o tym człowieku... czy czymkolwiek był. Jednak tamten wiedział o Dulonie... i to wiele. Najbardziej interesowało go znamię na jego szyi... Znamię, jakby po śladach wbicia kłów...
Kiedy teraz na to patrzę, mogliśmy się domyślić o prawdziwych zamiarach Ignatiusa. Nie wiemy, skąd o tym wiedział, jednak Dulona ugryzł niegdyś wilkołak. Było to w czasach, gdy te bestie wędrowały jeszcze po Silven... gdyż stamtąd pochodził, był Mrocznym, jak my. Jak się jednak okazało, jad, który bestia w niego wstrzyknęła nie uaktywnił się... Nasz towarzysz spędzał z tamtym noce i dnie. W końcu prawdziwe zamiary maga wyszły na jaw... ale było już za późno. Wstrzyknął Dulowi.. tak go nazywaliśmy, takie zdrobnienie – widać było, że kobieta denerwuje się, i nie chce do tego wracać. Dulon był jej zapewne bliski... – wstrzyknął mu coś do krwi... To go zmieniło. Dopełniło transformacji. On... on stał się wilkołakiem, ale nie w pełni. Wciąż zachowuje resztki człowieczeństwa, choć coraz mniej ich widać... Wkrótce to się dopełni a wtedy... Lidrall jest w niebezpieczeństwie Dexonie...
- Próbowaliśmy z nim porozmawiać – przejął wątek Korlach. – Dlatego też ściągnęliśmy go do tamtego sklepu... Niestety, nasi ludzie, Golkin i Zan mieli się z nim spotkać, ale się spóźnili... Organizacja przejęła tamten sklep i natychmiast go zamknęła. Sam właściciel... nazywa się Kor, przebywa teraz w naszej... kwaterze głównej. Dulon... to coś, w co się przemienił, ugryzł go w ramię...
- Wiem – odparł Dexon spokojnie. – Byłem tam. To stąd wiem o... wilku. I stąd też wziąłem się dzisiaj przy sklepie.
- Hmm, to wiele tłumaczy – kontynuował Korlach. - A co do Kora... Badania nie wskazują, żeby miał się zmienić, ale nie warto ryzykować.. On pozostanie naznaczony... Podobnie jak Dulon, jeśli czegoś nie zmienimy...
- Nie przedłużając – powiedziała wdowa i Dexon zauważył, że w jej oczach stoją łzy. – Chcemy cię... wynająć. On zna nas, pozna nas po... zapachu, czy widoku i znów się spłoszy. Chcemy nająć cię, byś go odszukał. Spróbuj mu pomóc. W najgorszym wypadku... zabij – Kira obtarła oczy, pozorując zmęczenie, jednak Mroczny elf wyczuł, że powstrzymywała się od płaczu. – Korlach pokaże ci drzwi i... powodzenia.
Nim Dexon opuścił dom zapytał cicho Korlacha, tak by wdowa nie usłyszała.
- ten Dulon... kim on był dla tej kobiety?
- On był jej mężem... Dla niej on już jest martwy. Dlatego nazywamy ją wdową. Idź już. Idź i zabij tę bestię...

Gdy tylko drzwi się zamknęły mężczyzna wrócił przed kominek. Mroczna elfka patrzyła w zadumie na trzaskający ogień... nagle roześmiała się.
- Wdowa... – powiedziała. – Dobrze to wykombinowałeś Voltarze... Teraz ten głupiec odwali za nas brudną robotę. Widziałeś jego miecz? To ostrze nie pozostawi żywym nikogo i niczego... A Dulon... to już historia. Powiedz tylko Koltowi i Garosowi, żeby go śledzili... to znaczy... Golkinowi i Zanowi – znów roześmiała się, a w jej śmiechu zabrzmiała nieco opętańcza nuta.
- Tak jest pani – Voltar pokłonił się w pas.
- A i jeszcze jedno. Kiedy Dulon będzie już martwy... Przynieście mi jego szpon. Wtedy będę wiedzieć, że robota została wykonana.
- Tak jest pani – powtórzył mężczyzna i jak cień wyszedł z pokoju...

Mijały dni... Dexon wiedział, że wszelkie tropy prowadzą w jedno miejsce, od niego też zaczął poszukiwania....
Sklep faktycznie miał tylne wejście. Od strony ulicy dostawczej, zastawione skrzyniami drzwiczki prowadziły prosto do wnętrza domu. Była to prosta budowla. Parter stanowił sklep, zaś schody prowadziły do części mieszkalnej. Najemnik przejrzał oba te zabudowania i nie znalazł absolutnie żadnego śladu. Zrezygnowany wszedł na daszek i tak jak poprzedniej nocy usiadł na nim patrząc w niebo. Kątem oka obserwował wojowników, którzy, oczywiście go śledzili, co zresztą było do przewidzenia. Zaczął rozmyślać nad wydarzeniami poprzedniej nocy.
Nim był świadkiem scenki na ulicy już dłuższy czas siedział na dachu... Tak więc było nie było, kiedy wilkołak znajdował się w sklepie, on już był na miejscu... A jednak nic nie słyszał, ani nie widział jak bestia opuszcza budynek... Jakim więc cudem...
Piwnica. Jedynym logicznym wytłumaczeniem było, że sklepikarz przyjął wilka w piwnicy, po czym bestia uciekła tylnym wyjściem... jednak w takich budynkach jak ten zazwyczaj nie było piwnicy, chyba że...
I wtedy go olśniło... Szybko zeskoczył z daszku i puścił się pędem przed siebie.
Oszołomieni wojownicy zgubili jego ślad i odnaleźli go dopiero późno w nocy w małej alejce, gdy Dexon walczył z bestią...

Dexon uniósł miecz nad głowę i wykonał szybkie cięcie. Wilk uskoczył.
- Nędzny elfie... Nie widzisz, że nie masz ze mną szans! – krzyk wilka brzmiał nieco bardziej zwierzęco niż ludzko...
- Ty też byłeś Mrocznym, nie pamiętasz?
- Byłem... To przeszłość. Teraz jestem silniejszy! Potężniejszy!
Wilkołak skoczył na Dexon, przygważdżając go do ściany pobliskiego budynku, aż tynk się z niej osypał. Najemnik zasłonił się mieczem. Oślinione kły bestii zatrzymały się kilka centymetrów przed jego twarzą.
- Poddaj się – wycharczał wilk. – Nie masz szans... Opuść miecz, a puszczę cię wolno...
- Chyba jednak nie! – ryknął Dexon i odrzucił wilkołaka, który zatoczył się i upadł na ziemie.
Najemnik szybko skoczył i wbił miecz w gardziel bestii, po czym uskoczył na bok... niestety nie dość szybko, gdyż bestia wbiła swoje szpony w jego tors. Dexon osunął się na ziemie, pojedynek zakończył się obopólną śmiercią...
Dwa kształty przybiegły szybko na miejsce zdarzenia. Jeden z nich obciął bestii pazur stalowym nożem, męcząc się przy tym i sapiąc. Drugi już miał wyjąć miecz z gardła bestii, gdy usłyszeli szybko zbliżające się kroki...
- Zwijamy się – syknął pierwszy, chowając okrwawiony szpon do skórzanego mieszka.

Dom spowity był przez mrok, tylko blask kominka w oknach wskazywał, że ktoś jest w środku. Dwa kształty cicho przemknęły przez uchylone drzwi do jego wnętrza.
- Macie to – zapytała nerwowo Mroczna elfka.
- Tak – odpowiedział jeden z kształtów, o imieniu Kolt. – Jest w mieszku.
- Doskonale – kobieta wyraźnie się uspokoiła. – Voltarze, dokonaliśmy tego... udało nam się! A co z najemnikiem? Usunęliście go?
- Nie było potrzeby – odparł Garos, odrzucając z głowy kaptur. – Obaj zginęli za jednym zamachem.
- Świetnie! Wątpiłam, czy wam dwóm uda się go pokonać, ale teraz... Idealnie! Pokażcie mi tylko jego pazur... Dla formalności.
Kolt odczepił mieszek od paska i rzucił swej przełożonej. Nerwowo rozsupłała worek i sięgnęła do wnętrza...
- Tu nic nie ma! – krzyknęła zdumiona. – Worek jest pusty!
- Jak to – przestraszył się Garos. – Byłem tam... widziałem jak Kolt...
Nagle sytuacja zmieniła się diametralnie. Jednocześnie pękły drzwi i okno w salonie. Przez drzwi wskoczył wilkołak, powalając na ziemię jednocześnie Kolta, jak i Garosa, z czego Kolt stracił przy tym przytomność. Przez okno wpadł do pokoju Dexon, spadając prosto na plecy Voltara.
Kobieta błyskawicznie oceniła sytuację. Rzuciła się w stronę kominka i pociągnęła za dźwignię na jego boku. Płyta kominka odsunęła się, ukazując długi tunel, w który Mroczna elfka skoczyła bez wahania.
Dexon zadziałał natychmiastowo. Zeskoczył z Voltara i sięgnął do paska. Wyjął zza niego coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak zwitek żyłki naszpikowany gwoździami, jednak gdy rzucił tym w swą ofiarę oczom zebranych ukazała się sieć pulsująca magiczną energią, która przygwoździła Volthara do ziemi.
Garos chciał wyśliznąć się z żelaznego uścisku wilka, jednak bestia zdzieliła go łapą w twarz i tak jak kolega stracił przytomność.
- Zwiąż ich – warknął wilk. – Ja się nią zajmę...

Krótką chwilę później było już po wszystkim. Cała trójka siedziała związana przy ścianie. Dexon siedział naprzeciw nich w fotelu, trzymając w dłoni swój miecz. W tunelu ukazała się okrwawiona głowa wilkołaka... Nie było słychać krzyku, jednak los kobiety był już przesądzony...
- Jak... – wysapał Voltar. – jak to zrobiliście? Jakim cudem to przeżyłeś?
- Hmm... – powiedział Dexon. – Wydajesz mi się sprytny... i inteligentny! Więc wydedukuj sam.
- Nie... – mężczyzna był bliski płaczu. – Nie rozumiem... Jak?
- To było proste – powiedział Dexon. – ja jednak jak widać nie jestem aż tak inteligentny jak na najemnika... Mogłem domyślić się od razu, w końcu popełniliście tyle błędów...
- Jak – Voltar był bliski histerii...
- Dobrz więc, jak powiedziała pewna... świętej pamięci Mroczna elfka. Karty na stół... Pierwszej nocy, gdy twoi przemili koledzy wnieśli sklepikarza do sklepu, myślałem, że wyszli tylnym wyjściem. Tak samo jak myślałem od wilkołaku... Jednak dzisiaj po południu... a raczej już wczoraj, jeśli się nie mylę, uderzył mnie jeden fakt, prosty jak budowa cepa! Drzwi były zastawione skrzyniami. Nikt od środka nie mógł wejść ani wyjść, bez ich przesunięcia, ja sam nieźle się zasapałem, by je usunąć, a wyglądały na dawno nie ruszane. Narzuca się jedno wyjście – piwnica, analogicznie tunel. Ale tunel gdzie? Tej nocy, gdy zniknęli ci panowie – skinął na wciąż nieprzytomnych wojowników – domyśliłem się jednego. Że tunel prowadzi w dwa miejsca. Jedno z nich kończyło się tutaj – wskazał na kominek. – jednak drugim wilk musiał wydostać się na zewnątrz, co wykluczało przejście przez ten dom...
- Ten idiota, sklepikarz, trzymał mnie w tej piwnicy i myślał, że się niczego nie domyślę – kontynuował wilkołak, swym chrapliwym głosem. – Ale nie wiedział, że tunel kończy się także w moim starym... aktualnie już zburzonym domu. Niestety w moim szale ugryzłem biedaka, a ci – wskazał na nieprzytomnych. – Ci go zabili... Wróciłem do domu, nim tamten zdołał mnie powstrzymać... zresztą nawet nie próbował... i się ukryłem.
- Istotnie – przejął znów wątek Dexon. – Sprytnie to przemyśleliście. Tamci wrócili do domu, zabili Kora... czy jakkolwiek się nazywał, i ukryli, bądź zakopali ciało. Następnego dnia splądrowali i zabili dechami sklep, jeszcze nim zaczął się karnawałowy dzień oczywiście, po czym przystąpili do zabawy... i wtedy zobaczyli mnie. Co działo się dalej wszyscy wiemy... Przejdę więc do dalszej części historii, kiedy to panienka Kira, choć to zapewne zmyślone imię...
- Adewa – warknął Voltar. – Nazywała się Adewa...
- Ładne imię... Znaczy słońce w starym języku... No nic, pani Adewa, wspaniale grając zranioną i zdruzgotaną żonę przedstawiła mi historię Dulona, który tak naprawdę nazywa się Kharis, jej rzekomo zmarłego męża... Dopiero jakiś czas temu usłyszałem od wilkołaka prawdziwą historię. Stowarzyszenie czarny Kruk nie istnieje, to zdążyłem sprawdzić sam, jednak mag Ignatius rzeczywiście przyszedł do miasta i rzeczywiście to on dopełnił przemiany obecnego tutaj wilka... jednak przy pomocy waszej czwórki! Nie wiem, jak naprawdę się nazywacie i nie interesuje mnie to, jednak jesteście godni pogardy. Złapaliście Kharisa i wtrąciliście do klatki jak zwierzę! W końcu, gdy Ignatius dopełnił jego przemiany, bestia wyrwała się z klatki... Mag zapłacił wam i powiedział, że jeżeli ten stwór kogoś skrzywdzi wy za to odpowiecie, czyż nie?
- Tak...
- A więc zaczęliście go ścigać. Zwabiliście go do sklepu, wykorzystując jego strach i obiecując wyzwolenie, antidotum i... spartaczyliście. Wasi ludzie się spóźnili. Zastanawia mnie jak namówiliście sklepikarza? I dlaczego do jego domu prowadził tunel?
- On był bratem Garosa...
- Aaa, no tak... Drugi tunel wykopaliście już na polecenie Ignatiusa, w razie komplikacji... No ale straciliście nadzieję. I wtedy pojawiłem się ja. Facet od czarnej roboty. Wciśnięcie mi bajeczki to był pryszcz... Myśleliście, że byłem tak zaaferowany śledztwem, że nie skojarzę faktów... ale na szczęście skojarzyłem. Zgubiłem tych dwóch z łatwością... Potem sprawdziłem Czarnego Kruka – oczywiście bujda. Wykorzystałem także moje kontakty w mieście, by sprawdzić Ignatiusa... to akurat była prawda. Potem niepostrzeżenie wróciłem do sklepu, znalazłem tunel do domu wilka... miałem szczęście, kręcił się bowiem niedaleko niego. Jeszcze większe szczęście, że zdążyłem mu wytłumaczyć o co chodzi nim jego szczęki zawarły się na moim gardle – wilk uśmiechnął się marzycielsko. – Później namówiłem mojego przyjaciela, dość potężnego i niezwykle utalentowanego maga, by stworzył iluzję walki mnie z bestyjką... To był majstersztyk. Nasze iluzje leżą martwe, wy przychodzicie, bierzecie dowód, wypłaszają was moje kroki i bach! Jesteśmy tutaj...
- Ty – wysyczał Voltar. – Ty... co zamierzacie z nami zrobić?
- Co zamierzamy? Nic... Ja obiecałem wilkowi, że go tutaj doprowadzę... z panienką Adewą już się rozprawił... A więc do widzenia panowie... a raczej żegnajcie...
Drzwi zamknęły się za Dexonem, a grube ściany budynku zagłuszyły krzyki...

Najemnik siedział na daszku domu, dziś opuszczonego, niegdyś będącego sklepem. Świt powoli pokazywał się jasną łuną na horyzoncie. Pierwsi robotnicy już sprzątali resztki lampionów i resztę śmieci z ulic... Dexon nie był śpiący. Był raczej... zadowolony. Dwa dni przerwy dobrze mu zrobiły... był już gotów. Gotów, by wrócić do pracy.

 

linkujlinkuj : :